piątek, 23 grudnia 2016
Od Niko do Deanny
Wziąłem od niej jedną torbę i próbowałem przytrzymać drzwi, by mogła wyjść z resztą sprzętu na zimne, londyńskie powietrze.
-To zdjęcie - zacząłem - jest jak powikłanie po szczepionce - zaraz potem zrozumiałem, że nie brzmiało to tak śmiesznie, jak w mojej głowie. Boże... to było wręcz okropne...
-Jest w porządku - uśmiechnęła się uprzejmie, a jej obcasy zastukały o podest. - Dziękuję.
Chciałem podać jej torbę jednak po chwili zrezygnowałem, patrząc jak bardzo męczy się z resztą fotograficznego bagażu. Spojrzałem w niebo. Wiatr zaczął sie powoli zrywać, pewnie czeka nas kolejna ulewa. Nie powinienem się dziwić, w końcu chmury, które obserwowałem rano wyraźnie wskazywały na deszcz. Przypomniałem sobie o tym jednak dopiero teraz.
-Pomogę ci to zanieść - zaoferowałem, wskazując głową na sprzęt.
-Nie masz zajęć? - spytała, spoglądając na budynek uczelni.
Chyba pierwszy raz się jej przyjrzałem. Zauważyłem połyskujący kolczyk w nosie i wpatrywałem się w niego intensywnie. A gdyby naprawdę założyć, że promienie kosmiczne nie wpływają na cząsteczki w czarnej dziurze...
-Eddie? - rzuciła niepewnie.
-Nie śpię - odparłem błyskawicznie, otrzęsając się z letargu. - Co? - spojrzałem na nią, jakbym widział ją po raz pierwszy. - Nie, nie
Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie. Wyciągnąłem rękę, by wziąć od niej statyw i próbowałem wyglądać na poczytalnego, ale krzywy uśmiech chyba jej nie przekonał.
-Co studiujesz? - spytała, gdy szliśmy po obklejonym mokrymi gazetami brudnym londyńskim chodniku.
-Fizykę - odparłem krótko. W myślach dodałem jeszcze kilka innych kierunków, które zdążyłem poznać, nim mnie znudziły.
Nie byłem najlepszym rozmówcą. Coraz bardziej żałowałem, że chciałem pomóc jej to wszystko zanieść. Byłem zażenowany moją własną nieporadnością.
Dickens powiedział mi, że zajęcia zostaną odwołane, bo profesor Benjamin Coat zachorował na zapalenie płuc i nie udało im się znaleźć zastępstwa. Wciąż miałem zbyt wiele na głowie, by brać udział w jakiś mało ważnych wykładach, których treśc opanowałem w podstawówce. Dickens polecił mi, żebym zgłosił się do jego przyjaciela ze studiów, który mieszka dwie ulice od Uniwersytetu. Podobno może rozwiać moje wątpliwości co do promieni Czarnej Dziury...
-Nie jesteś zbyt rozmowny, co? - spytała Deanna. Podziwiliałem jej wysiłki w próbach zawiązania rozmowy, ale byłem zbyt pochłonięty swoimi myślami, by móc jej odpowiedzieć.
Ocknąłem się dopiero, gdy ktoś mocno huknął w mój bark. Przedzierając się przez gąszcz ludzi wszelkich ras i cech, wpadłem na jakiegoś niskiego i chuderlawego Chinczyka.
-Przepraszam - zdążyłem rzucić nim mężczyzna, z którym się zderzyłem odszedł szybkim krokiem.
Odwróciłem się, a on zaczął biec. W głowie zapłonęła mi czerwona lampka alarmowa. Spojrzałem na torbę. Była rozpięta.
Poczułem ucisk paniki w gardle, zimny pot zalał mi czoło. Deannie wystarczył jeden rzut oka na sytuację i już biegła za złodziejem, krzycząc:
-Łapać go!
A ja stałem jak sparaliżowany.
Deanna?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz