Gdy zwariowany lektor, z którym miałam zajęcia, podziękował nam i ostatecznie zakończył swój wykład, prędko wstałam z miejsca. Zgarnęłam notatnik i ołówek jedną ręką, po czym szybko ruszyłam ku wyjściu. Przeszkodził mi jednak jeden ze studentów. — Joyce — zaczepił mnie Finn. Spojrzałam przez ramię na jego mysią czuprynę, bo zawsze na nią najpierw zwracałam uwagę. — Bo wiesz... — Chcesz się umówić? — zapytałam z nieco uniesionymi brwiami. Przeprosiłam kilka osób, które przypadkiem dotknęłam, a w głowie od razu zaczęłam narzekać na niezbyt duży odstęp od stołów. — Dziś premiera, nie mogę się spóźnić... Jeśli chcesz, to przyjdź, pierwsza sztuka zawsze kosztuje trochę mniej. — Ale... — Ale ja będę na scenie a ty na widowni. Tak, wiem, ale bylibyśmy tam razem. To znaczy, zależy, w jakim rzędzie usiądziesz, bo jeśli będzie ostatni, to raczej nie. Pierwsze zawsze są szybko zajmowane, więc musiałbyś przyjść bardzo wcześnie. Chociaż sama uwielbiam siedzieć w środku, bo wszystko widać. Przecież chcesz się cieszyć wszystkim. Nie płacisz za to, żeby widzieć pół aktorów, albo za to, żeby ich w ogóle nie widzieć, prawda? W końcu dotarłam do końca rzędu i z radością zeskoczyłam ze schodów na sam dół. Ponownie zaczęłam mówić do chłopaka, który nie odstępował mnie na krok: — Od dziś gramy sztukę, po niej wracam do domu i wkuwam słówka, co nie jest bardzo ciekawe. Zajmie mi to kilka godzin, bo muszę jeszcze poćwiczyć te z poprzedniego tygodnia i zrobić kilka ćwiczeń. Niby norweski prosty, ale te rodzajniki to jest czarna magia! Muszę poszperać w telewizji, może znajdę jakieś norweskie kanały. Chociaż w to wątpię, bo kiedyś już to robiłam i jedyne co znalazłam z zagranicy to niemiecki i arabski, czy coś. Wiesz, że małe robaczki, które się pisze od prawej do lewej. Miał ktoś pomysł, co? Ta wymowa... Jakby ktoś miał zamiar rzygać. — Oddychasz czasem? — przerwał mi cicho, na co ja spojrzałam na niego z rozbawieniem. — Znowu? — spytałam nieco zmieszana, a on kiwnął głową. — O czym to ja...? — Zaczęłaś mówić o miejscach w teatrze, a skończyłaś na wymiotach. — Nie, nie to. Pytałeś mnie, kiedy mam czas. To znaczy, ja ci mówiłam, że tu nie, tam też i tak dalej, ale... Okej, już mówię — fuknęłam, gdy zobaczyłam jego roześmianą twarz. — Dzisiaj... Jestem wolna o... — rozsunęłam najmniejszą kieszeń torby i wyjęłam z niej kieszonkowy kalendarz. — Dokładnie o za piętnaście druga w nocy... — Jezu, jakim cudem ty normalnie żyjesz? — Na te słowa wzruszyłam ramionami. — Kwestia organizacji czasu. Finna poznałam już na pierwszych zajęciach. Pracowaliśmy w grupach, a tak się złożyło, że usiadł najbliżej mnie (dwa miejsca dalej to bardzo blisko). Wydawało mi się, że był mną zauroczony, choć do końca nie byłam pewna. Być może chciał po prostu być miły... W każdym razie, śmiesznie wyglądał, gdy latał za mną w tą i z powrotem, ciągle próbując zagadać. Był uroczy, to prawda, ale nie miałam na razie w planach związku. Mój kalendarz mi na to nie pozwalał. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale po zejściu z ostatnich schodów byliśmy już przy drzwiach głównych. Wyszliśmy razem przed budynek. Po raz kolejny zaczęłam gadać zupełnie bez sensu. Finn był wyraźnie zakłopotany. Mruknął, że rozumie moje zafascynowanie teatrem i tym, że nie mogłabym odmówić w zagraniu sztuki Szekspira. Blondyn zginął gdzieś za rogiem, a tymczasem ja ruszyłam biegiem w stronę narastającego hałasu. Po drodze prawie potrąciłam przechodzącą kobietę. Uśmiechnęłam się od niej przez ramię i wypowiedziałam ciche „przepraszam". Mina mi zrzedła, jak zobaczyłam te wściekłe oczy. Mimo wszystko nie zrobiła nic. Dzięki Bogu! Nie miałam czasu na kłótnie. Szybkim krokiem przeszłam przez jezdnię i wypatrywałam czarnej taksówki. Pech chciał, że żadna z nich a tamtym momencie nie przetaczała się przez ulicę, a do ostatniej ktoś wsiadł. Przeklęłam w głowie wszystkich kierowców, którzy nie raczyli zajrzeć na akurat tę ulicę i spojrzałam na zegarek na ręku. Metro odjeżdżało za pięć minut, a do najbliższej stacji zostało mi sześć szybkim krokiem. Postanowiłam więc biec na łeb na szyję, byle tylko zdążyć. Im bliżej byłam głównej ulicy, tym przybywało ludzi i musiałam lawirować między nimi. Wychodziło mi, z czego sama się dziwiłam. Gdy prawie na kogoś wpadałam, przepraszałam szybko, a w myślach powtarzałam sobie „znów to robisz, uważaj trochę". Dotarłam. Wpadłam do pociągu kilka sekund przed zamknięciem się drzwi. Ciężko dysząc, oplotłam ręką metalową rurkę i poprawiłam cienką kurtkę na ramionach. Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu złożonych kartek. Z podręcznika do norweskiego wyciągnęłam skserowany (bałam się, że zniszczę ten, który dał mi reżyser, więc zrobiłam kopię) scenariusz do „Poskromienia złośnicy". Choć to nie był mój debiut, to denerwowałam się, że czegoś zapomnę albo że moja gra będzie drewniana. Nie chciałam być sztywna jak kółek na scenie. Co to za przyjemność patrzeć na kawałek wysuszonego drewna wśród pięknych kwiatów? Odsunęłam od siebie te wszystkie przeklęte myśli i zajęłam się ponownym czytaniem roli Katarzyny. Przypomniałam sobie wczorajsze ćwiczenia ze sprzątaczką, panią Libbs. Ta kobieta miała w sobie tyle pozytywnej energii! Mogłyśmy razem powtarzać tysiące razy jedną scenę, podczas gdy ona nie miała nic przeciwko. Nadawała się na aktorkę doskonale, choć gdy mówiłam jej, by spróbowała, ona tylko zbywała mnie ruchem ręki i mówiła coś w stylu „na stare lata nie będę się wygłupiać". Pani Libbs mogłaby zasilić szeregi starszych aktorów, bo było ich tylko dwóch, i pokazać, że można. Była jednak niezwykle uparta i nic nie było jej w stanie przekonać. Na pierwszym przystanku wysiadło wiele osób siedzących, więc szybko zajęłam pierwsze lepsze miejsce. Cały czas wpatrywałam się w kartkę i mozolnie powtarzałam kwestie, które i tak znałam na pamięć. Musiałam być jednak pewna, że wszystko dobrze pójdzie. Mamrotałam do siebie po cichu, czasem podnosiłam wzrok na ciemne okno naprzeciw mnie. — „Gdzie się tych pięknych nauczyłeś rzeczy?" — zrobiłam przerwę na przeczytanie kwestii Petruchio i ponownie się odezwałam: — „Jakże twój rozum mało ma rozumu!" Osoba obok mnie niepewnie poruszyła się na siedzeniu, zapewne zastanawiając się, w którym momencie powinna zacząć uciekać. Nie przestawałam, cały czas mówiłam swe kwestie. Niektóre sceny wymagały ode mnie ruchu, więc prawą dłonią odgrywałam czynności zapisane w didaskaliach. Gdy miałam wyjść, przesuwałam palec w prawo, a gdy wejść, w lewo. Gdy miałam uderzyć Petruchio, wykonałam minimalny zamach na wysokości kartki i próbowałam uderzyć powietrze. Przypadkiem dźgnęłam łokciem osobę obok. W tym momencie powinna uciekać. Podniosłam wzrok na, jak się okazało, dziewczynę. Wpatrywałam się w parę niebieskich oczu, a z moich ust błyskawicznie popłynęły przeprosiny. — Przepraszam! Nic ci nie jest? O matko, jeszcze raz przepraszam... To nie było celowe, jak tylko ćwiczyłam... Emma? Nie zabij ;_; |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz